Wszystko miało się zacząć już niebawem, bo za około 2 godziny. Goście jeszcze nie przybywali, zapewne byli w domu – czym prędzej przyodziewali swoje zwyczajne ludzkie ciała w sztuczne, kolorowe i (jak mniemali) piękne odzienie. Zmieniali twarze na bardziej doskonałe.
Stała na samym środku, obserwując kilku mężczyzn, (którzy w rzeczywistości byli niecałe dwa, a niektórzy trzy lata po maturze), kręcących się tu i ówdzie. Wprawiali ją w jakiś dziwny stan i choć nie powiedziałaby, że cierpi na klaustrofobię, czuła jak ściany ocierają się o jej skórę, naruszając prywatność. Dla niej ta cała ceremonia była niechcianym przypieczętowaniem końca, przypomnieniem, oficjalnym obwieszczeniem tego, że na zawsze straciła część siebie. Część, która była jej bardzo bliska. Zachciało jej się płakać, pozbyć na chwilę żalu przez łzy, jednak czuła, że nie może pozwolić sobie na słabość przy bezimiennych pomocnikach, którzy kręcili się tu i ówdzie. Więc po prostu przygryzła mocno dolną wargę, a gdy ból rozpłynął się po jej ciele, otrzeźwiała i jakoś już tak mniej chciało jej się płakać. Na chwilę pojawiła się myśl, że zaraz upadnie. Poczuła jak nogi słabną, przekształcają się w plastelinę, zaczynają tańczyć nie w rytm, pozbawiając równowagi. Jednak nawet na chwilę na jej twarzy nie pojawił się grymas niepewności, czy słabości. Była zawsze silną kobietą, nauczyła się zamykać swoją powłokę w metalowym futerale. Życie zmusiło ją posiąść te umiejętność. Kiedyś wydawało jej się to dość ironiczne, że pomimo rozwoju cywilizacji, ludzie stają się bardziej dzicy, jak zwierzęta – są wykastrowani z zasad i morali. Tak bardzo teraz żałowała, że nie nauczyła swojej córki tej siły, że nie przekazała jej tego daru. Może teraz nie stałaby tutaj samotna, zrozpaczona. Może gdyby była przy niej, nie doszłoby do tego.
- Jak się pani czuje? - jakiś głos zainteresował się nią, a był tak delikatny, tak przepełniony czułością, że wzbudził zaufanie, ukołysał, zdarł niezniszczalną zasłonę, za którą się chowała.
Przymknęła na chwilę oczy, by nie widzieć sali, stołów, krzeseł, by nie widzieć duszków kręcących się tu i ówdzie. Chciała na chwilę utopić się w beztroskiej ciemności, myślała, że przynajmniej na moment zapomni o tragedii z jaką się zderzyła. Gdzieś w głębi marzyła po cichu, że będzie to na tyle udana (któraś z kolei) próba, że będzie ją wspominać, upajać się w chwilach zmęczenia. Kobieta z widocznymi zmarszczkami i cieniami odpoczywającymi pod oczami odwróciła się powoli.
- Nie spałam kilka dni – niemal wyszeptała, bowiem nie spodziewała się, że po długich godzinach milczenia jej głos odmówi posłuszeństwa. Mechanicznie odchrząknęła, ale wywołało to falę dyskomfortu, dlatego na kilka sekund zatraciła się w kaszlu.
- Dlaczegoż to? - zdziwił się mężczyzna w czarnej sukni, która ciągnęła się aż do podłogi.
- Nie mogłam – wybełkotała, przytomniejąc. Zdawało jej się, że w brzuchu ktoś przykuł do niej kamień, ciągnący w dół, osłabiający. Ściany i sufit, które dla wszystkich wokół zdawały się być apetycznie kremowym tłem, dla niej stworzyły iluzję szarości. Chociaż może to światło tak targało uczuciami eleganckiej kobiety? - Nie mogę przestać o tym myśleć. Ona nie zasłużyła na to. Nie zasłużyła... - lamentowała cicho, żaląc się, narzekając na los.
- Ja rozumiem, że dla pani to ciężkie przeżycie – położył jej na ramieniu swoją dłoń. Chciał, podzielić się ciepłem, jakie w sobie przechowywała. Niestety, ogień (który niewątpliwie roztapia lód) nie potrafi załatać przebitej tektury.
Jej serce było tak naprawdę bardzo miękkie i wrażliwe, choć zapewniała wszystkich czynami, że wcale go nie ma. Przeważnie w obronie serca stawał rozsądek, który całkowicie izolował ją od bodźców, działając samodzielnie jak maszyna, jak robot. Nikt nie widział nigdy jej prawdziwych oczu wypełnionych bólem, konaniem, rozbiciem. Większość (która chciała zajrzeć do środka) widziała jedynie krzywe i niewyraźne odbicie. Dlatego powszechnie sądzono, że nie ma duszy.
- ...ale z drugiej strony... Może teraz będzie jej lepiej...? - chciał nieświadomie uwiązać na jej szyi supeł nadziei.
- Lepiej? - nie dowierzała. W jednej chwili, cała relacja, którą wybudowali w kilku zdaniach, załamała się. Nie mogła nic więcej powiedzieć, bo znów na szyi poczuła zimne palce rozpaczy. Lepiej. Jak człowiek może po czymś takim czuć się lepiej? Przecież już nigdy nie wróci, już nigdy nie usłyszy jej dziewiczego głosu. I to ten dzień, to ten dzień to potwierdzi.
- Tak. Przecież nie będzie sama – uspokajał ją, próbował uciszyć żal i tęsknotę. Chyba poniekąd nawet pomóc. W tej chwili pomyślała, że oboje wierzą w różne rzeczy.
- Dlaczego ludzie nie boją się? Dlaczego nie boją się pójść śladami mojej córki? - pytanie kierowała do tej biednej, tak naiwnej zbiorowości. Ale rzeczywiście, dlaczego?
- To niekoniecznie musi być zła decyzja – ksiądz serdecznie uśmiechnął się, patrząc jej prosto w oczy. Gładził ją powoli wzrokiem, uciszał. - Tym bardziej ludzie boją się. Dużo z nich się boi.
Odwróciła się wzdychając ciężko. Nonsens. Poczuła narastającą złość na innych, na tych najmłodszych, na staruchów, na kobiety i mężczyzn, na pomieszczenie w którym teraz była, na szarawe ściany, które ściskały ją w tłumie, na nogi, na księdza obok, nawet na cienie, kręcące się tu i ówdzie. Była tak bezradna wobec wszechświata. Wobec życia. Chciałaby im pomóc, ostrzec, doradzić, ale oni nie słuchali. Po chwili w głowie rozśpiewał się żal. Było jej szkoda, że wszyscy, co do jednego muszą stanąć przed tytanem, który na ich ramiona zrzuci ciężar agonii. Jedyne co mogła to tylko przyglądać się temu, jak walczą bez tarczy z mutantem.
Akurat w tej chwili, w której chciała powierzyć swoje refleksje, dzieci narodzone w zakątkach najciemniejszych i najsmutniejszych serca, przyjechali pierwsi goście. Młoda para, on i ona. On w eleganckim, wyprasowanym (i zapewne nowym) garniturze, a ona jak czarny łabędź w długiej, aż do kolan sukni z jedwabiu. Na twarzy miała dziwne kółka wokół oczu, jakby panda, a usta nienaturalnie duże, wręcz dwa odmienne i samobytne stwory – jak kameleon, przybrały barwę czerwoną. Krwisto czerwoną. Kobieta wyrwana z zamyślenia, stwierdziła, że zestarzała się. Przywitali ją lekkim, acz uprzejmym uśmiechem – ona ulotnie ukłoniła się, on tylko od niechcenia machnął głową. Czarno – biali szeregowi, kręcący się tu i ówdzie, przestali kręcić się tu i ówdzie i schowali gdzieś na zapleczu.
Kobieta poczuła narastającą potrzebę schowania twarzy w dłoniach, tym razem trudniej było jej odmówić sobie tej przyjemności. Przepraszając księdza, wyszła do łazienki, a zamknąwszy się w kabinie i otuliwszy futrem złudnej prywatności zdjęła maskę, która tak bardzo ją uciskała.
Minęło półtorej godziny, zanim przyjechali wszyscy, a sala wypełniła się pustymi rozmowami i oddechami. Wyszła z łazienki prawie w tej samej chwili co weszła, tym razem subtelnie narzucając księdzu neutralny temat.
Rozmowy ucichły, a na sali słyszane były tylko szybkie bicia serc. Nastał moment, moment, w którym nożyczki przetną jej wstęgę na pół. Moment w którym oficjalnie udzieli niemego przyzwolenia, na nikczemne oddarcie połowy jej serca. Winiła siebie za to, że nic nie zrobiła wcześniej, ona wśród dziesiątek innych twarzy.
Nie chciała patrzeć. Bała się, bała się zobaczyć potwierdzenie tego, że popełniła błąd. Chciała złapać siebie za swoją drobną szyję, zamknąć w bezlitosnym kamiennym uścisku, stającym się coraz bardziej ciasnym, zobaczyć jak świat dziurawi się i wiruje, a potem upaść, a może nawet umrzeć. Jednak stała. Stała i patrzyła, jak jej córka w pysznej białej sukni, wchodzi za rękę z wysokim brunetem w garniturze do sali i szeroko się uśmiecha.
Sandra Werner ,,Uczta”
To był jeden z tych pięknych, bajkowych dni. Całe królestwo miało zebrać się w zamku by wraz ze mną, rodzicami i dworzaninami świętować równonoc wiosenną. Od kilku dni przygotowywaliśmy się na to przyjęcie, tkaczki robiły ostatnie poprawki sukienek zamówionych przez bardziej zamożne kobiety, mężczyźni wracali z polowań oddając zdobycze swym gospodyniom, które miały odpowiednio przygotować mięso do spożycia w tą uroczystą chwilę. Całe królestwo zostało zwolnione ze swych obowiązków i pracy by móc poczuć podmuch nadejścia pani wiosny. Nawet rycerze, którzy dnia powszedniego zawsze sumiennie pełnili swoje warty, zostali odesłani do swych domów. Jedynie niewielka grupka pozostała pilnując bram królestwa.
Przyglądając się pędzącym ludziom z okna przytulnego pokoju usiadłam niespiesznie na krzesełku przy toaletce czesząc długie pukle moich białych włosów. Patrząc w lustro widziałam odbicie sporo młodszej wersji matki. Długie białe włosy lekko pofalowane na końcach, duże niebieskie oczy, oprawione kurtyną czarnych rzęs, różowe usta i lekko opalona, zdrowa cera były wynikiem mieszanki najlepszej wersji genów.
Byłam bardzo szczęśliwa, ponieważ tej nocy to ja po raz pierwszy miałam poprowadzić uroczystość. Odłożyłam grzebień z zamiarem udania się do jadalni. Na obiedzie mieliśmy przedyskutować szczegóły dzisiejszej uroczystości.
Wchodząc na korytarz od razu poczułam zapach jedzenia, podążając za nim dotarłam do pałacowej kuchni, gdzie przywitałam się z Mery. – domyślam się, że jesteś głodna, panienko. – ta kobieta znała mnie od urodzenia, mnie i wszystkie moje drobne sekrety, starannie ukrywane przed rodzicami. – jak wilk. – odparłam, odpowiadając na jej spostrzeżenie. – To dobrze, zaraz wszystko będzie gotowe, możesz udać się już do jadalni, za momencik wszystko przyniosę. – skinęłam głową i ruszyłam w kierunku głosów dobiegających z kolejnego pomieszczenia. Rodzice siedzieli przy nakrytym wcześniej stole, rozmawiając o bieżących sprawach. – Dzień dobry córeczko, siadaj proszę. – mój ojciec był dobrym człowiekiem, mającym swoje lata, gdzieniegdzie było widać już przebłyski siwych włosów, jednak szykowne szaty i charyzma dobrze ukrywały jego wiek. – Dzień dobry, mamo, tato. – odpowiedziałam zajmując swoje miejsce. Nie minęła minuta, kiedy Mery przyniosła dwie tace, wypełnione po brzegi jedzeniem. Podziękowaliśmy jej i zabraliśmy się za posiłek. Kiedy każdy z nas skończył swoją porcję, ojciec rozpoczął rozmowę. – dzisiaj zostaniesz poddana próbie, która pokaże, czy potrafisz odpowiednio zadbać o naszych poddanych, będzie to twój pierwszy krok w dorosłość. Na komodzie w swoim pokoju znajdziesz listę rzeczy, które musisz przygotować sama. O osiemnastej Janine przyniesie twoją suknię i pomoże ci się przygotować. Natomiast równo o godzinie dwudziestej widzimy się w sali bankietowej. – Rozumiem, czy mogę już wstać od stołu? Chciałabym zająć się już przygotowaniami. – spojrzałam na rodziców, którzy skinęli mi głowami w przytakującym geście, podziękowałam i udałam się spowrotem do mojej komnaty.
Kończyłam pisać ostatnią linijkę mojej przemowy, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. – Proszę – odpowiedziałam, a do pokoju weszła Janine, targając moją suknię, buty oraz biżuterię. Zaproponowałam jej swoją pomoc jednak odrzuciła ją, wieszając sukienkę i odkładając pozostałe rzeczy na właściwe miejsca. – Usiądź proszę, Anastasio. Musimy cię umalować. – zajęłam więc posłusznie miejsce przy toaletce, a Janine rozpoczęła swoją pracę.
Po półtorej godziny byłam gotowa. Długa granatowa suknia bez ramiączek, diamentowy naszyjnik i tiara dobrze podkreślały moje pochodzenie. Delikatny makijaż podkreślał moje kości policzkowe oraz oczy. Podobało mi się to jak wyglądałam, - Dziękuję, Janine. – Ależ nie ma za co panienko, a teraz zmykaj bo dobrze wiesz, że Król nie toleruje spóźnień.
Udałam się więc na salę bankietową, po drodze zastanawiając się, czy spotkam na niej rycerza, godnego mojej ręki. Odkąd pamiętam, matka mówiła, że przyjdzie taki czas, kiedy to w bramach królestwa pojawi się odpowiedni, dzielny rycerz, który zasłuży na ślub ze mną. Miałam taką nadzieję, chociaż po dziewiętnastu latach mojego życia, zaczynała ona gasnąć.
Otrząsnęłam się z rozmyślań i stając przy boku ojca i matki rozpoczęłam uroczystość. – Witajcie, dzisiaj obchodzimy ważny dzień, jakim jest rozpoczęcie wiosny. Oznacza to dla nas początek pierwszych zbiorów oraz dłuższych dni. – Na sali było naprawdę dużo osób, zapewne koło siedmiuset, jednak kiedy przemawiałam panowała idealna cisza, a każdy wsłuchiwał się w moje słowa. – Za moment rozpocznie się zabawa, natomiast za kilka godzin zapraszamy do wspólnej uczty. – przedstawiłam jeszcze parę punktów zaplanowanych na dzisiejszy dzień i poprosiłam o muzykę.
Kiedy skończyłam wypowiadać ostatnie słowo, rozległy się pierwsze dźwięki muzyki. Panowie prosili panie do tańca i po chwili na parkiecie pojawiło się wiele osób. Panie wirujące w swych długich sukniach wyglądały przepięknie. Postanowiłam, że zejdę z balkonu by dołączyć do zabawy, tak jak przed chwilą zrobili to moi rodzice. Nie byliśmy typową rodziną królewską, mieliśmy ogromne zaufanie do swoich poddanych i szczerze ich kochaliśmy, pomimo dużej liczebności byli dla nas jak rodzina. Znaliśmy każdego z osobna, a to tylko zacieśniało pomiędzy nami więzi.
Nie zdążyłam zejść ze schodów, kiedy jeden z panów poprosił mnie do tańca. Zgodziłam się chętnie, a już po chwil dołączyłam do grona świetnie bawiących się osób. Godziny mijały, a ja powoli odczuwałam ból nóg. Jako, że zbliżała się godzina oficjalnego rozpoczęcia wiosny miałam wymówkę by wrócić na balkon i na chwilę odpocząć. Kiedy zamierzałam przycupnąć na krześle, drzwi do sali otworzyły się nagle, a z ich wnętrza dobiegł krzyk. – Królu, królu! Ludzie mdleją na ulicach! Nasze królestwo dopadła epidemia, nikt tu nie jest bezpieczny! – wraz z końcem słów wartownika rozpoczęła się panika. Każdy martwił się o bliskie mu osoby, które nie przyszły na przyjęcie. Mój ojciec widząc to wstał i spokojnym głosem oznajmił. – Wszystko będzie dobrze, proszę o pozostanie na sali, nie wiadomo, co dzieje się na zewnątrz. Dopóki nie pozwolę, każdy ma zostać tutaj, nie możemy ryzykować rozprzestrzenieniem się zarazy.
Resztę wydarzeń pamiętam jak przez mgłę, po kilku godzinach było wiadome, że jesteśmy w krytycznej sytuacji. Pojawiła się dotąd nie znana odmiana bardzo zaraźliwej grypy. Byłam w swoim pokoju, kiedy bez pukania wbiegł do niego strażnik. Krzyknął do mnie abym zabrała najpotrzebniejsze rzeczy i udała się za nim do karocy.
W ciągu dziesięciu minut jechałam do nieznanego mi miejsca. – Król rozkazał mi zabrać panienkę do wieży, gdzie ma panienka przeczekać epidemię. Nie możemy narażać następczyni tronu. – tłumaczył strażnik.- Wieża jest oddalona o około piętnaście mil od zamku, znajdzie panienka w niej jedzenie i ubrania. Wszystko jest już przygotowane. – Jego słowa nie docierały do mnie, powinnam być w królestwie i opiekować się poddanymi, tymczasem uciekałam jak tchórz.
Po niecałej godzinie drogi dotarliśmy na miejsce. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Stałam właśnie przed pojedynczą, wysoką wieżą, liczącą około dziesięć pięter. – Musimy wejść na samą górę. – mówiąc to strażnik chwycił moją rękę i zaciągnął na sam szczyt mojego tymczasowego lokum. Wchodząc przez potężne drewniane drzwi poczułam niepokój, po drugiej stronie ujrzałam niewielki pokoik z łóżkiem szafką i lustrem. Były też drugie drzwi, jak się okazało prowadzące do dwóch kolejnych pomieszczeń jakimi były spiżarnia oraz łazienka. – Zostanie tu panienka do czasu, aż epidemia się nie skończy i nie przyjedzie ktoś po panienkę. Nie wiemy ile to potrwa, ani jak ta cała sytuacja się rozwinie, dlatego też zostanie panienka tutaj zamknięta, w obawie przed najeźdźcami, którzy mogą wykorzystać sytuację naszego osłabionego królestwa.
Rozumiałam powagę sytuacji, jednak myśl o spędzeniu w tej wieży nieokreślonego czasu zwyczajnie mi się nie podobała. Na dodatek w samotności. – Muszę już wracać, aby pomóc w królestwie. – Ukłonił się i odszedł, zamykając grube drzwi za sobą. Jednak dopiero po usłyszeniu dźwięku klucza przekręcanego w zamku coś we mnie pękło.
Dni mijały bardzo wolno, jedynym sposobem na ich liczenie były kreski na ścianie. Przez niewielkie okno w wieży obserwowałam zamek. Z biegiem dni na horyzoncie pojawiało się coraz mniej karoc oraz rycerzy na koniach. Próbowałam się uspokoić, chociaż nie wychodziło mi to najlepiej. Tliła się gdzieś we mnie nadzieja, że kiedy to wszystko się skończy, przybędzie po mnie dzielny rycerz i uratuje mnie z tego zamknięcia, być może to właśnie jego poślubię. Od dziecka marzyłam o takiej historii, a od wielu dni czekałam na ratunek.
Po miesiącu ciągłego spania, jedzenia oraz czesania włosów straciłam chęci do życia. A po dwóch, kiedy sytuacja okazała się być patowa i groziła mi śmierć z głodu, jako, że całe zapasy jedzenia się skończyły straciłam nadzieję. Wszystko przypieczętował biały dym unoszący się z królestwa oznaczający jego koniec.
Jednak gdy słońce chyliło się ku zachodowi na horyzoncie lasu dostrzegłam trzech rycerzy. Moja ulga nie znała granic. Pobiegłam szybko się wyszykować, założyłam najlepszą suknię, jaką tu znalazłam, rozczesałam włosy i czekałam cierpliwie aż mój wybawca przybędzie. Była to chwila, o której marzyłam od dziecka, a pragnęłam jeszcze bardziej od kilku miesięcy. Spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że prezentuję się dosyć dobrze, jak na kogoś, kto był tu zamknięty tyle czasu.
Wyjrzałam ponownie przez okno i widząc, że rycerze są już blisko krzyknęłam – Tutaj! Pomóżcie! – na co jeden z nich powiedział do drugiego – dzięki Bogu, że ją znaleźliśmy. – przywiązali konie pod wieżą i udali się w górę po schodach. Byłam bardzo szczęśliwa, że ratunek w końcu przybył.
Okazało się, że jednym z rycerzy był przystojny królewicz, w którego oczach zobaczyłam cudowny blask i pożądanie. Jednak zamiast słów o ratunku, usłyszałam – Chłopcy, mamy obiad.
Joanna Wiertel
Podekscytowana wstałam z łóżka. Dzisiaj miał być jeden z lepszych dni w moim nastoletnim życiu. Musiałam się spieszyć, ponieważ mój pociąg odjeżdżał za półtorej godziny W pośpiechu podeszłam do szafy. Mój dzisiejszy wybór padł na krótkie spodenki z wysokim stanem i zwykłą, białą koszulkę. Wzięłam jeszcze bieliznę i ruszyłam do łazienki. Po umyciu, przebrałam się we wcześniej przygotowany strój. Umyłam zęby i zrobiłam inne czynności, które wykonuję każdego ranka. Wróciłam do pokoju. Usiadłam naprzeciw mojej toaletki i rozpoczęłam nakładanie makijażu. Nie malowałam się jakoś mocno, ponieważ dzisiejszego dnia było wyjątkowo ciepło. Pomalowałam jedynie rzęsy, brwi i nałożyłam balsam na usta. Odeszłam od toaletki. Wzięłam plecak i zaczęłam się pakować. Włożyłam do środka wodę, power banka, słuchawki, książkę, którą na ten moment czytałam, pieniądze i jedzenie. Dodatkowo zabrałam jeszcze bueliznę i ubrania na jutro oraz bluzę, w razie gdyby było mi zimno. Założyłam plecak na ramiona, po czym szybkim krokiem zeszłam na dół. Zegar w kuchni wskazywał, że do odjazdu pociągu zostało mi pół godziny. Założyłam moje czarne trampki. Wyszłam z domu i zamknęłam drzwi na klucz. Peron oddalony był o kilkaset metrów od mojego domu, także szybkim krokiem skierowałam się w jego stronę. Na miejscu byłam kilka minut1 później. Usiadłam na ławeczce przy peronie. Wyjęłam telefon z tylnej kieszeni spodenek i zaczęłam przeglądać media społecznościowe. Pociąg przyjechał na peron. Schowałam telefon i
ruszyłam w jego stronę. Zajęłam wyznaczone miejsce, po czym wyjęłam słuchawki z plecaka.
Odpaliłam muzykę, a słuchawki znalazły się w moich uszach.
Popatrzyłam się na widok za oknem. Krajobraz szybko się zmieniał. Wsłuchiwałam się w słowa
moich ulubionych piosenek. Nagle mój telefon zaczął wibrować, a muzyka ucichła. Spojrzałam na wyświetlacz. Dzwoniła Blanka na naszej rozmowie grupie. Odebrałam jej połączenie.
– Hej dziewczyny – przywitała się – kiedy będziecie?
– Ja już jadę – oznajmiłam im – powinnam być za jakieś piętnaście minut.
– Ja, Ida i Diana podobnie. Właśnie jedziemy samochodem Idy – oznajmiła Ola
– Okej. Jestem niedaleko kina, więc się pospieszcie – poprosiła Blanka. Jako jedyna mieszkała w Warszawie i mogła dojść na miejsce pieszo.
– Właśnie mój pociąg staję – oznajmiłam jej. Konduktorzy ogłosili, że dojechaliśmy. Ludzie zaczęli szybko wysiadać z pociągu. Ja ruszyłam jako ostatnia – Za chwilkę powinnam być. Muszę tylko się z pociągu wydostać.
– To czekam – odpowiedziała Blanka, po czym się rozłączyła. Schowałam telefon do kieszeni, a
słuchawki do plecaka i zaczęłam przeciskać się pomiędzy ludźmi, aby jak najszybciej wyjść z
pociągu i spotkać się z Blanką. Ostatnie nasze spotkanie było jakiś rok temu i strasznie się za sobą stęskniłyśmy. Wreszcie opuściłam zatłoczony pociąg i odetchnęłam. Nareszcie. Lubię jeździć pociągami, ale krótko. Dłuższe podróże nie są dla mnie. Skierowałam się w stronę kina. Na moje szczęście nie znajdowało się ono daleko od peronu. Wystarczyło przejść kilkadziesiąt metrów. W szybkim tempie znalazłam się pod kinem gdzie od razu zostałam przygarnięta w ramiona Blanki. Trwałyśmy tak kilka minut. Jednak rok bez kontaktu robi swoje. W końcu się od siebie odsunęłyśmy.
– Stęskniłam się – powiedziała szeptem Blanka.
– Ja też – odpowiedziałam jej tym samym. Po krótkiej chwili, pod kino podjechał samochód Idy. Dziewczyny natychmiast opuściły samochód i rzuciły się w nasze ramiona. Zaczęłam się witać z każdą po kolei.
– Ja nie chcę wam przeszkadzać, ale jeżeli się nie pospieszymy to nie odbierzemy biletów –
mruknęła rozbawiona Blanka, która jako pierwsza się z wszystkimi przywitała, a teraz stała z boku i obserwowała całą sytuację.
– Dobra już idziemy – odparła, lekko zła, Ida. Wspólnie ruszyłyśmy w stronę kina. Blanka odebrała bilety i zapłaciła za nas wszystkie. To ona wszystko załatwiała. Nawet nie znałyśmy filmu, na który idziemy, ponieważ Blanka nie chciała nam nic powiedzieć. Ruszyłyśmy w stronę sali kinowej. Film się jeszcze nie rozpoczął, ale już powoli zaczęli wpuszczać ludzi. Zajęłyśmy wyznaczone miejsca i zagłębiłyśmy się w rozmowie.
– Blanka możesz nam wreszcie powiedzieć na jaki film idziemy? – zapytała lekko poddenerwowana Ola.
– Nie, skarbie. Dowiecie się później – odparła zadowolona z siebie Blanka.
– To już się robi denerwujące. Przyszłam do kina i nawet nie wiem co będę oglądać – warknęła Ola.
– Co Ciebie dzisiaj ugryzło? – zapytałam, zdziwiona.
– Nic – odburknęła jedynie Ola. Spojrzałyśmy się z dziewczynami na siebie. Widać było, że z Olą jest coś nie tak. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywała i to zaczynało być niepokojące.
– Ola, wszystko okej? – zapytała, delikatnie Ida. Ola z wściekłością wymalowaną na twarzy,
odwróciła się w stronę Idy.
– Tak, wszystko okej – odpowiedziała ze sztucznym uśmiechem. Znałam Olę nie od dziś i
wiedziałam po jej zachowaniu, że nie do końca jest okej.
– Na pewno? – chciałam się upewnić.
–Tak, na pewno. Dajcie mi wreszcie święty spokój – warknęła zdenerwowana. Zgasły wszystkie światła, co oznaczało początek filmu. Okazało się, że film wybrany przez Blankę to Kraina Lodu. Razem z dziewczynami wychodziłyśmy właśnie z sali kinowej. Film, a raczej bajka, był świetny. Nawet udało się poprawić humor Oli, która nie chodziła już taka wkurzona jak wcześniej. Zamiast tego na jej ustach, widniał szeroki uśmiech.
– W życiu bym nie pomyślała, że wybierzesz bajkę – odparła zadowolona Diana.
– Chyba nikt się nie spodziewał – powiedziała Ida. Wszyscy zgodnie kiwnęli głową.
– Dziewczyny, ja wiem, że miałyśmy teraz lecieć na kręgle, ale mam dla was jeszcze jedną
niespodziankę, która na pewno każdej się spodoba – oznajmiła nagle Blanka. Wszystkie
spojrzałyśmy na nią zdziwione. Co ona mogła jeszcze wykombinować?
– Co ty jeszcze wykombinowałaś? – zapytała zszokowana Ola.
– Właśnie tam idziemy skarby. Dowiecie się na miejscu. Obiecuję, że się wam spodoba – zapewniła Blanka – Chodźcie za mną.
Razem z dziewczynami ruszyłyśmy za Blanką. Prowadziła nas z nieznanym kierunku. Nie miałam pojęcia gdzie ona chcę nas zabrać. Razem z Idą spojrzałyśmy na siebie.
– Wiesz gdzie ona nas zabiera? – zapytałam szeptem. Dziewczyna jedynie pokręciła głową i
odwróciła wzrok w drugą stronę. Blanka weszła do jakiegoś budynku, a my byłyśmy zmuszone iść za nią. Nie znałyśmy Warszawy i prędzej zgubiłybyśmy się niż gdziekolwiek doszły. Blanka stanęła i odwróciła się w naszą stronę.
– Dziewczyny, witajcie na wrotkarni – wszystkie spojrzałyśmy na nią zszokowane. Po minie reszty dziewczyn wnioskowałam, że były równie zaskoczone co ja.
– Wiesz, że żadna z nas nie umie jeździć? – zapytałam jej.
– O to właśnie chodzi. Śmiesznie będzie popatrzeć na wasze gleby – zaśmiała się Blanka.
Podeszłyśmy do kasy i wykupiłyśmy wstęp na dwie godziny razem z wypożyczeniem wrotek. Po założeniu wrotek, zaczęłyśmy jeździć. Wszystkie byłyśmy zaskoczone umiejętnościami Blanki. Wykonywała masę piruetów i innych akrobacji. Podczas gdy my zaliczałyśmy ciągle gleby. Wiedziałam, że następnego dnia na moich nogach będzie widniało mnóstwo siniaków, ale się tym nie przejmowałam. Liczyła się dobra zabawa.
– Będę miała jutro mnóstwo siniaków. Wszystko mnie boli – narzekała Ola, kiedy szłyśmy na
kręgle. Dziewczyna zaliczyła najwięcej gleb z nas.
– Najważniejsza jest dobra, skarbie – odparła Blanka – Mam nadzieję, że się wam podobało.
– Oprócz wszystkich gleb, jakie zaliczyłyśmy, to tak – odpowiedziała za nas Diana. Wszystkie zgodnie kiwnęłyśmy głowami. Szłyśmy właśnie do kręgielni. O ile mi wiadomo wszystkie
dziewczyny, oprócz mnie, umiały grać. Wiedziałam, że przegram, ale nawet się tym nie
przejmowałam. Dzisiejszego dnia chciałam się wybawić. I nic mi w tym nie przeszkodzi.
Doszłyśmy przed budynek kręgielni.
– W środku czeka na nas niespodzianka. I proszę nie denerwujcie się, gdy ją zobaczycie –
oznajmiła Blanka, stając przed kręgielnią.
– Co ty znowu wymyśliłaś? – zapytała Diana. Fajnie, że Blanka przygotowała tyle niespodzianek, ale to już zaczynało trochę wkurzać. Nie wiedziałyśmy czego mamy się spodziewać, a Blanka, zamiast trzymać się wyznaczonego planu, wymyślała coraz to nowsze rzeczy.
– Nie denerwujcie się na mnie. Chciałam fajnie spędzić z moimi przyjaciółkami. Nie widziałyśmy
się ponad rok i strasznie się stęskniłam. Chcę, abyście nigdy tego dnia nie zapomniały –
uśmiechnęła się do nas Blanka – Także błagam was. Nie dopytujcie się co jeszcze na dziś
przygotowałam, bo wam nie powiem. Ten dzień ma być najlepszym dniem w waszym życiu.
Proszę. Wszystkie zgodnie kiwnęłyśmy głowami. Nie wiedziałam, że Blanka aż tak to przeżywa. Z jednej strony się cieszyłam, że przygotowała tle niespodzianek, a z drugiej bałam się tego co jeszcze dziewczyna przygotowała.
– Idziemy? – zapytałam.
– Tak – odparła Blanka, po czym weszłyśmy do środka. Zszokowana wpatrywałam się w osobę przede mną. Spodziewałam się, że ktoś przyjdzie, ale w życiu nie pomyślałabym, że będzie to właśnie ON. Stał przed nami z uśmiechem na twarzy. Spodziewałabym się każdego, ale nie Maksa. Jako pierwsza otrząsnęłam się z szoku i wbiegłam w ramiona chłopaka.
– Cześć mała – przywitał się, przytulając mnie. Ostatni raz widziałam się z nim dwa lata temu.
Strasznie się za nim stęskniłam. Kiedyś byliśmy nierozłączni, ale niestety naszą przyjaźń zakończył jego wyjazd na studia do Stanów.
– Tęskniłam – wyszeptałam do jego ucha.
– Ja również, mała – Maks zawsze nazywał mnie „mała”. Z początku mi to przeszkadzało, ale z czasem się do tego przyzwyczaiłam.
– Ja nie chcę wam przeszkadzać, ale my też się chcemy przywitać – usłyszałam za sobą
zniecierpliwiony głos Idy. Odsunęłam się od Maksa z niechęcią. Chciałam zostać w jego
ramionach, za którymi tak bardzo tęskniłam. Wszystkie dziewczyny przywitały się z Maksem i
ruszyłyśmy grać w kręgle.
– Jak Ci się udało ściągnąć Maksa? – zapytałam Blanki.
– Okazało się, że akurat wrócił na kilka dni do Warszawy do mamy. I udało mi się z nim
skontaktować. Wiedziałam, że za nim strasznie tęsknisz i musiałam wykorzystać sytuację, że akurat jest w Warszawie – powiedziała zadowolona Blanka
– Dziękuję – mruknęłam, przytulając dziewczynę. Zaczęłyśmy grać. Szło mi najgorzej ze
wszsytkich, ale zbytnio się tym nie przejmowałam. Dzisiaj liczyła się tylko dobra zabawa.
Wygrał Maks. Każdy się tego spodziewał, ponieważ chłopak był najsilniejszy i najczęściej grał w kręgle.
– Gratuluję – zarzuciłam swoje ręce na jego kark. Musiałam stanąć na palcach, ponieważ chłopak do najniższych nie należał.
– Dzięki mała – podziękował chłopak i również mnie przytulił.
– Ja wiem, że dawno się nie widzieliście, a Maks to twój najlepszy przyjaciel, Róża. Jednak
skończcie z tymi czułościami, bo zachowujecie się jak para – usłyszałam zirytowany głos Oli,
dobiegający gdzieś z tyłu. Jak na zawołanie, odsunęłąm się od Maksa i odwróciłam się, a mój
wzrok spoczął na Oli.
– Gdybyś swojego przyjaciela nie widziała od dwóch lat to też byś się tak zachowywała –
mruknęłam do niej – Idziemy?
– Tak – odpowiedziała jedynie Blanka, po czym skierowałyśmy się w stronę wyjścia – Jedziemy samochodem Maksa, bo pieszo w życiu byśmy na ten koncert nie doszły.
Wsiedliśmy do samochodu. Dziewczyny ustąpiły mi miejsca z przodu, bo wiedzłay jak bardzo
tęskniłam za Maksem.
Na miejscu byłyśmy po około piętnastu minutach. Skierowaliśmy się w stronę ogromnej sceny,
gdzie zespół już zaczynał rozkładać sprzęt. Wokół zebrało się całkiem sporo ludzi. Nie było to
dziwne, ponieważ ten zespół był jednym z popularnejszych w Polsce. W piętnaście miut zebrał się całkiem spory tłum pod sceną. Mieliśmy to szczęście, że przyjechaliśmy jako jedni z pierwszych, więc mieliśmy najlepsze miejsca, bo aż pod samą sceną.
Niedługo później z wielkich głośników zaczęła grać muzyka. Ludzie zaczęli głośno krzyczeć i
piszczeć gdy poleciały pierwsze słowa piosenek.
– Ja się bawisz mała? – zapytał Maks, w momencie zakończenia drugiej piosenki. Musiał głośno krzyczeć przez tłum ludzi i nasze miejsca obok sceny.
– Jest świetnie! - odkrzyknęłam mu, a mój wzrok powędrował w jego stronę. Zespół zaczął grać. Tym razem jakąś powolną piosenkę, która, jak sami stwierdzili, była dla zakochanych.
Razem opuszczaliśmy miejsce koncertu. Nigdy się tak nie wybawiłam jak dzisiaj. Ten dzień mogę określić jako najlepszy w moim życiu. Strasznie podobały mi się wszystkie niespodzianki
przygotowane przez Blankę, a szczególnie Maks. Nigdy nie spodziewąłabym się, że Blanka
specjalnie ugada się z Maksem, aby tylko mnie uszczęśliwić. Byłam jej za to strasznie wdzięczna.
W końcu Maksa ostatnio widziałam dwa lata temu w wakacje. Stęskniłam się za nim, co zresztą nie było dziwne.
– To teraz do hotelu i spać? – zapytała Ola. Wszyscy zgodnie kiwnęliśmy głowami.
– Maks jedziesz do swojego domu czy z nami do hotelu? – zapytała Blanka.
– Jasne, że jadę z wami – odparł chłopak, przez co moje usta wyklrzywiły się w jeszcze szerszym uśmiechu.
Godzinę później leżałam ogarnięta w łóżku. Niedaleko mnie cichio chrapał Maks. Dziewczyny
stwierdziły, że musimy być w jednym pokoju. W myślach przypominałam sobie cały dzień. Dzień, którego nigdy nie zapomnę.
Justyna Jastrzębska ,,Ślimak Zbysio, który lubił musztardę"
Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za zielonym, ździebełkiem trawy, pod szarym kamieniem, który został zrzucony z ulicy, mieszkał sobie ślimaczek- Zbysio. Zbysio był bardzo porządnym obywatelem tamtejszej ziemi. Zmieniał codziennie skarpetki, czyścił zęby dwa razy dziennie oraz segregował śmieci. Jedna rzecz jednak wyróżniała go z tłumu- uwielbiał ponad wszystko jeść musztardę. Nasz główny bohater, gdy zamykał oczy widział musztardę, i jak je otwierał -widział musztardę. Musztardę jadł rano, w południe, na wieczór i jak tylko naszła go chętka, również jadł musztardę. Tam gdzie był Zbysio, tam była i musztarda.
Domek ślimaczka nie była za wielki, w jego wnętrzu mieściło się tylko drewniane łóżeczko przy oknie naprzeciwko drzwi wejściowo- wyjściowych, drewniana komoda z szufladami z prawej strony łóżeczka (pod oknem), trzy półeczki z lewej strony okna i jedna szafka wisząca - wszystko było zastawione w musztardzie. W tajemnicy, przed Ślimaczkiem nawet ludzie na wsi przezywali go Pan Musztarda. On oczywiście o tym nie wiedział, bo byłoby mu bardzo smutno i by się pogniewał, a tak to się nie gniewał, bo nie wiedział. Któregoś pięknego wiosennego poranka, nie w poniedziałek, ani nie w środę, gdy tylko promienie słoneczne wkradły się do pokoju –Zbysio, otworzył swoje dwa małe ślepka, od razu otworzył buzię, sięgnął lewą ręką po słoik musztardy i swoją ulubioną łyżeczką zajadał całymi kęsami. Aż tu nagle rozległ się niespodziewanie wielki stukot i grzmoty w jego zielone drzwi ,,puk puk puk, stuk puk puk” ślimaczek złączył brwi w jedną prostą linię i dłuższą chwilę musiał się zastanowić, kto to może być o tej porze. Nie zważając na sytuację, kontynuował jedzenie musztardy, aż tu nagle znowu się rozprzestrzenił dźwięk stukania w drzwi
,,stuk puk puk, stuk puk puk” -
O nie - Myśli sobie ślimaczek. - Kto śmie przerywać mój pierwszy posiłek tego dnia?! Założył swoje kapcie z futra zająca i pomaszerował czym prędzej w stronę drzwi, otworzył je i zdziwił się, gdyż w drzwiach stał lis z czarną teczką. Miał na sobie zielony kapelusz , taki westernowy ,czerwony krawat w paski i ogólnie wyglądał bardzo elegancko. Jakiś nieznajomy, ponieważ pierwszy raz go widział na swoje oczy:
- Słucham pana?
- Dzień dobry. Nazywam się Bonifacy Drugielico.
- Słucham pana, w czym mogę panu pomóc?
- Proszę pana, składa się tak, że przychodzę do pana z pewną, ciekawą ofertą- zaczyna Lis
- Tak? Co to za oferta?- zaciekawił się Zbysio
-Oferta dotyczy, proszę pana, inwestycji która opłaci się każdemu… -kontynuuje Bonifacy
-Nie, dziękuje, do widzenia…-próbuje zakończyć rozmowę Ślimaczek
- Ale proszę pana, nie słyszał pan najlepszego. Ta inwestycja dotyczy… uwaga! Musztardy.!!!!
Na te słowo coś zapaliło się w ślimaczku, pojawiła się iskierka w oku, głowa zaczęła huczeć od muzyki, którą słyszał za każdym razem gdy myślał o musztardzie, pojawił się lekki uśmiech na twarzy, który spowodował, że lewy kącik ust podniósł się do góry:
- Proszę, pan wejdzie, usiądzie- zaproponował , po chwili Zbysio
- Dziękuję bardzo- powiedział Lis, siadając do stołu
- Napije się pan czegoś? Może musztardy?
- Yyyyyyyyyy... Nie dziękuję, właściwie to bardzo się spieszę i już powinienem wychodzić -rzekł Lis
- W takim razie słucham Pana, co ma Pan do zaoferowania?- pyta bez ogródek Ślimak
- A otóż proszę pana tak się składa, że mam dostęp do pewnego źródła musztardy w bardzo dużej ilości. Tylko, że statek z musztardą właśnie będzie dobijał jutro do naszego lądu i musimy zdecydować się, czy bierzemy całą zawartość tego statku, czy też nie i popłynie sobie gdzieś daleko dalej do ciepłych krajów. To jest roczny zapas musztardy. Dla całej tutejszej miejscowości by wystarczyło.
- Nie, nie!! Proszę pana. Jak coś to ja musztardę biorę tylko dla siebie. Z nikim nie będę się dzielić. Po za tym nikt nie lubi musztardy tak bardzo jak ja. Proszę kontynuować-prosi Ślimak
- Także proszę pana, tu mam umowę, że kupuje Pan musztardę, a ja jutro ją przywiozę do Pana
- Ale jak to? Nie oszuka mnie Pan? –zamartwił się Zbysio
- Nie, nie proszę pana. Mam nawet próbkę musztardy, to proszę sobie spróbować, czy to dobre czy nie. Lisek otworzył słoiczek musztardy. Dał spróbować ślimakowi. Ślimaczek jak tylko poczuł na swoich kubkach smakowych, smak musztardy to aż zrobiły mu się miękkie kolana. Przypomniały mu się lata dzieciństwa jak beztrosko hasał po łące i zbierał kwiatki pachnące. Od razu chciał mieć cały zapas w swoim domu zwłaszcza, że niedługo nadchodziły święta, więc taki zapas jak najbardziej by mu się przydał zwłaszcza, iż był po promocyjnej cenie. No i owszem. No i tak sobie gawędzili. Lisek dał ślimaczkowi do podpisania pewne papiery. Ślimaczek był tak szczęśliwy swoimi przyszłymi zapasami musztardy, że nawet nie przeczytał co było napisane i podpisywał wszystko co Lis mu podrzucał. Dał mu zaliczkę - 10 kamyczków. Lisek przetarł swoje ręce, pomachał na pożegnanie, pogratulował Ślimakowi i następnego dnia przyjechał z całą paletą musztardy. Pomógł w rozładowaniu musztardy. Zabrał wszystkie kamyczki ślimakowi i podziękował za udaną transakcję, i życzył miłego dnia, i wszystkiego dobrego w nadchodzących świętach. Ślimaczek też się ucieszył bardzo. Nadszedł kolejny dzień ślimaczek zajadał się musztardą i cieszył się że będzie miał taki zapas musztardy. Jadł bez opamiętania z lewej, prawej, z góry na dół. Żarł, aż był gruby jak krowa.(nie obrażając przy tym krówek). Aż nagle zabolał go brzuszek. Zdziwił się bardzo. Pobiegł szybko na kibelek, usiadł i musiał długo tam siedzieć, by dolegliwości zniknęły. Zdziwił się bardzo gdyż z tego co mówił lisek i tego co próbował musztarda miała być bardzo dobra i coś mu nie pasowało. Wziął umowę i na spokojnie postanowił ją przeczytać. Tam niestety było napisane ,że musztarda miała ważność do dnia wczorajszego. Na tą wiadomość ślimak się zmartwił usiadł na stołeczku i tak siedział przez trzy dni aż w końcu pomyślał że musi coś z tym zrobić i postanowił zgłosić to na policję. Jak się okazało nie jest jedynym oszukanym jeśli chodzi o musztardę i Lisa ,w okresie przedświątecznym na tym rejonie. Okazało się ,że już skunks spod lady się na to złapał i niedźwiedzica, która zawsze czytała dokumenty również, a nawet sam policjant dał się nabrać na musztardę ,która miała służyć bardzo ,bardzo długo a jak się okazuje jest przeterminowana. I niestety zgłosił co prawda całą sprawę na policje, ale i tak nie odzyskał swoich ciężko zarobionych kamyczków . Musiał jeść piasek z ulicy, który niechcący spadał pod jego kamień, jak przejeżdżał samochód. Musztarda, którą miał, była nie dobra ale nie mógł jej wyrzucić tak po prostu, bo śmieci odbierano dopiero za miesiąc. Był bardzo smutny i strudzony ale co zrobić. Nagle któregoś poranka zapukał do niego policjant z miłą informacją że złapali złodzieja.:
- Odebraliśmy mu wszystkie kamyczki, jednak część zdążył już wydać. Proszę oddaję panu część kamyczków.- informuje policjant
- Nie szkodzi ,ważne że się udało. Dziękuję serdecznie, na następny raz, jak ktoś obcy, zapuka do mych drzwi, będę uważał. Dzień, w którym ten złodziejaszek zapukał do drzwi mojego domku to dzień, którego nigdy nie zapomnę. Cały świat w jednej chwili , wywrócił mi się o 180 st.
- No ja też będę uważał. Do widzenia, wesołych świąt
- Do widzenia.
Także morał z tego taki, że trzeba czytać umowy, nie wolno działać pod wpływem chwili i najlepiej by było jakby nie rozmawiać i nie wpuszczać do domu obcych lisów.